Pamiętam, że nie raz spało się po kilka godzin i rano niczym zombiak szło na automacie do pracy. Dzień wyjęty z życia, na szczęście ekspres z kawą ratował sytuację, a po powrocie z pracy człowiek serwował sobie drzemkę.
Dziś drzemki należą do mojego dziecka, ja w tym czasie zwykle staram się ogarnąć siebie, mieszkanie, obiad. W nocy budzimy się co 2,5-3,5 godzin, karmię mniej wiecej 15 minut, po tym odkładam Malutką do łóżeczka, po czym sama wracam do swojego, kładę się i zasypiam...chyba w minutę. Mała się wierci, coś tam sobie zapiszczy, wstanę sprawdzić, ale gdy dochodzę do łóżeczka I. śpi snem aniołka, jak gdyby nigdy nic. Wracam, znów zasypiam w minutę i dalej mam swoje od 2,5 do 3,5 godzin snu. Czasami zostaję przy jej łóżeczku i głaszczę Malutką po główce, bo widzę że nie może zasnąć. I niezależnie ile razy w nocy bym nie wstawała i ile czasu bym nie spędziła na karmieniu, czy przy jej łóżeczku i tak rano wstanę obudzona przez I. z uśmiechem od ucha do ucha. I przez cały dzień nawet nie zamarudzę, bo mam TYLE energii, że gdyby sprzedawali jakiś środek w aptece (dla ludzi niezależnie czy dzieciatych czy nie), co by tak działał jak na mnie macierzyństwo, to schodziłby z półek jak świeże bułeczki. Fakt, że w wieczorem pomarudzę, że padam, to i tak wiem, że nastepnego dnia znów energia wróci.
Jak wrócędo pracy, to więcej marudzić nie będę, obiecuję ;)
To masz super. Ja spałom przez pierwsze 5 miesięcy tylko jakieś 4-5 godzin na dobę, bo synek miał kolki.
OdpowiedzUsuńTosia, witam po prawie roku i przepraszam, bo (sama jestem na siebie zła) miałam włączoną opcję zatwierdzania komentarzy!
OdpowiedzUsuńNa szczęście kolki to coś, co czego nie doświadczyliśmy, ale nasłuchaliśmy się od wielu naszych znajomych. Mam nadzieję, że to niemiłe wspomnienia minęły ;)